piątek, 19 czerwca 2009

Arirang, hibachi i Jevan ;)

Wczoraj znowu mialam okazje obserwowac radosc i zadowolenie Amerykanow. :) Juz pisalam, ze podziwiam ich cechy charakteru - latwosc nawiazywania kontaktow, czy umiejetnosc spontanicznej zabawy.
Pojechalismy do restauracji Arirang Hibachi Steakhouse & Sushi Bar w miejscowosci Langhorne. Nie bylo miejsca, wiec spedzilismy 20 min. w barze, po czym hostessa zaprowadzila nas do duzego stolu w ksztalcie litery C, ktory otaczal dwa miejsca do gotowania zw. hibachi. Sa to podgrzewane plyty, na ktorych w obecnosci gosci przygotowywuje sie posilek. Jest to caly ceremonial - odpowiedni stroj, ruchy, czynnosci. Stol byl na tyle duzy, ze trzeba bylo siedziec przy nim z obcymi osobami.
W restauracji panowal nieopisany gwar, szczek nozy i harmider. Rozejrzalam sie wokol... Gdzies plonal ogien, w innym miejscu spiewano solenizantowi, a gdzie indziej jakis Azjata zonglowal nozami. Smiech, zabawa i ... wyraznie widoczne zadowolenie.
Kelner o imieniu Then przyjal zamowienie. Dostarczyl nam napoje i przystawki. Po czym przyszedl ten, ktory mial byc glowna atrakcja. Mlody, sympatyczny Azjata o imieniu Jevan, ubrany w bialy stroj, z wysoka czapka. :) Artysta, komik, zongler, cyrkowiec, czarodziej, ... kucharz. Zonglowal nozami, miseczkami z ryzem, jajeczkami, zapalal ogien, zartowal z klientami, karmil, rzucajac prosto do ust kawaleczki cukinii, ... a jednoczesnie sprawnie przyrzadzal potrawy dla nas i 5-osobowej rodziny, siedzacej obok. Dzieci sie smialy, dorosli klaskali, panowala radosc i zabawa.
Moze bylo w tym przedstawieniu troche szalenstwa, a moze cyrku...? ;) Byl jednak takze klimat i atmosfera Wschodu. Bo i jedzenie i stroje, no i skosnooka obsluga... ;) I nie bylo osoby, ktora nie poddalaby sie ogolnemu rozbawieniu. :)
Wrocilismy do domu, nie dosc, ze nakarmieni pysznym jedzeniem, to jeszcze na dodatek w doskonalych nastrojach. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz